Napiszę kilka słów o sobie a właściwie bardziej o moim spotkaniu z fotografią. Pierwszy raz aparat fotograficzny wziąłem do ręki w połowie lat 80-tych. Była to radziecka Smena (Symbol) dziś można powiedzieć, że to ówczesna wersja dziesieszych aparatów kompaktowych. Czasy były trudne a materiały fotograficzne dostępne mniej więcej jak "marsjański kamień". Pierwszy film dostałem od kolegi (dawniej mówiło się, że mi załatwił) a on dostał od swojego kolegi, który dostał od swojego wujka ;-) W każdym razie z pierwszych zdjęć nic nie wyszło, bo film był tak stary, że podczas wywoływania spłynęła z niego prawie cała emulsja. Ta drobna wpadka jednak nie zraziła mnie do robienia zdjęć.
Smeną zdjęć długo nie robiłem, bo dość szybko w moje ręce wpadł szkolny Zenit E z wbudowanym światłomierzem i półautomatycznym obiektywem;-) Wprawdzie Zenit ten miał pewną wadę w postaci rozklejonego obiektywu i ostre zdjęcia robił tylko w nieskończoności, ale nie przeszkadzło to nam, bo jak robi się zdjęcia na niskoczułym ortochromatycznym mikrofilmie do kopiowania dokumentacji technicznej, pozbawionym prawie półtonów to brak ostrości nie jest tak wielkim problemem, bo i tak każde zdjęcie wyglądało jak grafika ;-) Ten mikrofilm był długo w użyciu, bo po za wadami miał wiele zalet. Pierwszą zaletą, bo fakt, że był dostępny w sklepie prawie cały czas (nikt normalny nie chciał go kupić). Drugą zaletą było, to, że był pakowany w puszkach po ok 17 m, co pozwalało uciąć sobie odpowiedni kawałek do planowanych zdjęć. Trzecią zaletą było, to, że był relatywnie tani jak na kieszeń nastolatka wczasach PRLu.
Zenit 12 XP - pierwszy (poważny jak na tamte czasy) aparat, stał się moją własnością dość nieoczekiwanie. Na jego zakup rodzice musieli wziąć w zakładzie pracy pożyczkę z funduszu socjalnego ;-) Był nowy, pachący metalem i oliwą, czarny, ciężki, miał pomiar światła w trybie TTL, automatycznego Heliosa 58 mm i dwie radośnie migające na czerwono diody świecące (LED). W tym czasie coraz bardziej dostępne były radzieckie filmy "Foto 65". Dużo o nich można powiedzieć złego, ale były i tak lepsze niż mikrofilm ;-) Czasem "na sklep rzucili" ORWO-skie filmy NP i wówczas mieliśmi swięto jak karnawał w Rio ... Czasem ktoś jechał pohandlować albo pracować do NRD, wówczas miał nakaz przywiezienia takiej ilości filmów ile da radę udźwignąć! Po takiej "dostawie" i tak pusta lodówka zapełniała się małymi cennymi pudełeczkami a w każdym przynajmniej 36 klatek. Przed obiektywem zenita najczęściej lądowała tzw. grupa rówieśnicza, zdjęcia miały charakter dokumentacyjny w stylu 'tu byliśmy'. Czasami też wybierałem się na samotne "łowy" szukając tematów głównie w architekturze i przyrodzie.
Czas biegł dalej, nadeszły zmiany gospodarcze w naszym kraju i na nasze półki sklepowe zaczeły trafiać zagraniczne materiały kolorowe. Jak grzyby po deszczu wyrastały laby, w których można było taki materiał wywołać, a ja chwilę później przesiadłem się na Canona EOS 300 z autofocusem, bo oczy już nie te same co dawniej, ale fotografia jakby straciła smak ;-(
Do fotografii na dobre wróciłem wraz z pierwszą własną lustrzanką cyfrową, którą był Canon 350D. Wciągającym wyzwaniem okazała się współpraca z muzycznym serwisem internetowym dla którego od 2006 r. fotografuję koncerty. Fotografia koncertowa, to nie łatwa sztuka, kto próbował ten wie ;-) Po jakimś czasie okazało się, że koncerty to za mało! W 2009 r. by uporządkować i uzupełnić wiedzę o fotografii zapisałem się do Studium Fotografii przy ZPAF w Warszwie. I tak na progu drugiego dziesięciolecia XXI wieku na dobre wróciłem do zdjęć, czego wyrazem jest ten serwis internetowy.